poniedziałek, 7 września 2015

Głupi czy życie mu niemiłe?

Rowerzysta to nie człowiek, to stan umysłu.

Jadę kilka dni temu do domu, na ulicy (ale blisko chodnika) dwóch rowerzystów - na szczęście jeden za drugim, nie to co wielbiciele plotek jeden obok drugiego, a samochód nie ma jak przejechać.

Jadą, no okej, niczym mnie nie denerwują (wbrew pozorom nie gotuje się od razu widząc jednoślady, jednak zachowuję ostrożność, bo jednak to dziwna społeczność).

Ten z przodu się odwrócił (akurat przed nim były pasy, pomyślałam, że może chce przez nie przejechać (choć nie powinien).

Nie. Nie chciał.

Chciał nagle wykonać slalom prosto przed moją maskę (byłam już metr od niego, na wysokości rowerzysty z tyłu). Zdążyłam wyhamować, po czym on wrócił na swój poprzedni tor jazdy wyśmiewając moje trąbienie.

Jakbym po nim przejechała i jego zacnym pojeździe to też by się śmiał czy już nieszczególnie?

Imbecyl.

---------------

W tym miesiącu mój najdroższy, najzacniejszy, najwspanialszy, jeszcze niepełnoletni Mikrus zmieni właściciela ze względu na mój wyjazd do Anglii. Raczej nie wyrywam się do łapania za kółko w tamtym rejonie, ale na pewno podzielę się refleksjami na temat ich odmienno-lewostronnej jazdy.

czwartek, 4 czerwca 2015

Kto ci pozwolił jechać rowerem? Pajacu.

Jadę. Jak zawsze spokojnie i przepisowo.
Nadchodzi ten karkołomny moment, w którym muszę skręcić w drogę podporządkowaną.

Dojeżdżam do skrzyżowania. Widzę rowerzystę, który dojeżdża i przejeżdża (przejeżdża, do cholery!) przez przejście dla pieszych. Nie skomentowałam w duchu jego zachowania jak to mam w zwyczaju, ale zrobiłam obliczenia, z których wynikło, że jak teraz zacznę skręcać to spokojnie przejadę przez pasy jak już rowerzysta będzie dawno na chodniku.

Nie. Nie wzięłam pod uwagę, że ten... człowiek, w połowie pasów stwierdzi, że jednak nie chce jechać tam gdzie chciał i zawróci. Nie rozglądając się. Nawet nie mieszcząc się w obrębie pasów. On po prostu wyjechał do połowy mojej głównej drogi. Prosto na maskę.

Wyhamowałam, a jakże.

Widząc czerwoną maskę mikruni z jego ust wyczytałam tylko soczyste słowo na "k".
Nie wiem czy to z powodu jego głupoty czy mojej czelności pojawienia się na jego drodze.

Nie wspomnę o tym, że PRZEJEŻDŻAŁ przez pasy.

Niby nic wielkiego się nie stało. Dostał piękną wiązankę w moich myślach i pojechał dalej. Ale ja byłam blada i się trzęsłam przez najbliższą godzinę.

Fakt, że w skrytych marzeniach jestem morderczynią rowerzystów nie znaczy, że chcę to zrobić w rzeczywistości.
Kto by się tam po sądach wałęsał.

A sytuacja sprzed kilku dni: jadę sobie główną drogą, poboczem - a jakże - rowerzysta. Poboczem, nie poboczem - bokiem jezdni, bo pobocza tam wytyczonego nie było. Jedzie sobie zygzakiem. (Nie twierdzę, że był po spożyciu wątpliwych trunków, czasem kogoś może najść ochota na jechanie zygzakiem. Główną drogą. Wśród samochodów.) Moja cierpliwość jeszcze w ryzach. Dojeżdżam do niego. Z lewej samochód pragnący skręcić, więc nie bardzo mam jak wyprzedzać Zygzakowicza. Dobra, już już... udaje się... mieszczę się między pragnącym skręcić a dwukółkiem...

Nie.
Właśnie w tym momencie następuje swawolny zygzak w stronę mojego prawego zardzewiałego boku.
Po cierpliwości.
Mało nie spadł z roweru po usłyszeniu mojego zacnego klaksonu.

Przynajmniej w lusterku widziałam, że odechciało mu się zygzakowania.

Coraz częściej zamiast "kto ci dał prawo jazdy" zastanawiam się "kto ci pozwolił jechać rowerem".

czwartek, 2 kwietnia 2015

Trochę wyobraźni na drodze...

Ostatnie dwa dni skłoniły mnie do zastanowienia - co ci ludzie mają w głowach?

Sytuacja nr 1.
Wracam od chłopaka, co chwilę mijam radiowozy, myślę "o co chodzi? kogoś szukają?". Dojeżdżając do swojego bloku już widziałam o co chodzi, na chodniku samochód osobowy, obok jeden wóz straży pożarnej, gdzieś stoi drugi. Przekoszony metalowy słupek.
Ewidentnie wypadek, ale jeszcze nie wiem o co chodzi.
Po wejściu do domu wchodzę na profil fp naszego miasta, który informuje w błyskawicznym tempie o wszelkich sytuacjach w okolicy.

Strażacy z Nowego Dworu Mazowieckiego jadący na sygnale do wypadku, zderzyli się z osobową skodą. Kierująca osobówką odwieziona została do szpitala.
I co? I baba.
Z komentarza świadka dowiedziałam się, że do wypadku jechały dwa samochody straży, jeden przejechał, a w drugi.. no cóż, pani się nie rozejrzała i włączyła do ruchu.
A co ją obchodzi pojazd uprzywilejowany.
Na szczęście nikomu nic się nie stało poważnego.

 

Sytuacja nr 2.
Tego samego dnia (to już dowiedziałam się z fb, nie widziałam wypadku) zderzenie ciężarówki i osobówki plus trzeci samochód został zarysowany. 

 

Tir wymusił pierwszeństwo na skodzie.
Na szczęście obeszło się bez ofiar, uprzątnięto odłamki i do domu.

Sytuacja nr 3
Następnego dnia rano jadę do pracy. To znaczy - próbuję jechać, wyjeżdżam ze skrzyżowania na główną drogę (jeszcze w moim mieście), tędy przejeżdżają tiry itp.
Wyjechałam. I stanęłam. I stoję. "Co jest? Tu nigdy nie ma korków." Zastanawia mnie, że tylko tiry stoją, czyli coś nie tak, bo one nie mają możliwości innej drogi niż ta. Pan przede mną zawrócił co i ja uczyniłam. Zjechałam na małą uliczkę biegnącą wzdłuż tej głównej.
I widzę. Samochód totalnie rozwalony. Światła przekrzywione, znak również, pełno straży i policji.
 
Czołowe zderzenie autobusu z osobówką. Samochód BMW wpadł w poślizg. Otwarte złamanie dolnej kończyny. Musiał być wycinany z samochodu. 
Nie powiem, miałam ciarki widząc ten samochód.
Na szczęście bez ofiar.

Sytuacja nr 4
Dojechałam do pracy, napisałam do ojca o sytuacji na Osiedlu.
W odpowiedzi dostaje informację o śmiertelnym wypadku na 'siódemce'.
Co jest z tymi ludźmi??
Znowu zderzenie osobówki z ciężarówką. 
Poszkodowani wycinani z samochodów. Jedna osoba poniosła śmierć na miejscu.


Nie wiem kogo wina. Nie zostało to podane.

Sytuacja nr 5
Sytuacja ostatnia, ten sam dzień.
Kiedy koleżanka przyjechała na swoją zmianę powiedziała o wypadku, który miał miejsce niedaleko naszej pracy.
Samochód uderzył w drzewo, dwie osoby nie żyją.
Nadmierna prędkość? Poślizg? 

Kierowca nie zapanował na kierownicą i wpadł w poślizg.
Pasażerka zginęła na miejscu, kierowca w szpitalu.




Brak słów. I to wszystko nawet nie w ciągu dwóch dni, a jakichś 15 godzin.
Ludzie. Wyobraźnia.

Zdjęcia pochodzą z serwisu Nowodworski24

piątek, 13 marca 2015

No i wyjechali!

Tak! Pierwsze promienie słońca pozwoliły im wyjechać na drogi! Jak ja się cieszę widząc te ich kręcące się dwa kółeczka. Jak mkną swoimi szalonymi pojazdami.
Jak wjeżdżają mi pod koła.

Nie, nie motory. Na te akurat lubię patrzeć, żaden mi krzywdy nie zrobił i myślę, że fajnie by było się takim cudem przejechać. Broń Boże nie sama, jakby to wielkie żelastwo się przewróciło to prędzej bym zrobiła pod siebie niż je podniosła.

Mówię o moich kochanych i jakże uwielbianych rowerzystach! Pierwszy promień wyjrzał zza chmur i pojawili się. Chmary. I jedzie taki kretyn ulicą zamiast poboczem. I to zygzakiem. Bo ja jestem cholerną wróżką, która przewidzi, w którym momencie jego widzimisię każe zjechać mi pod koła.
I like it.

-------------

Swego czasu mnie i ojca ogarnęła trwoga.
Mama wypowiedziała słowa mrożące krew w żyłach i zatrzymujące czas.
Ja to chyba zrobię prawo jazdy.
Aż mi się przypomina filmik z dobitnie wykrzyczanym słowem 'no'.

Żeby jakoś zobrazować Wam o co chodzi: kiedyś ojciec próbował mamę nauczyć jeździć. Przy pierwszej próbie krzyczała. Przy drugiej wjechała w pole i się zakopała.

Kolejne słowa sprawiły, że zrobiło nam się ciemno przed oczami:
I jak zrobię to będę pożyczać od Was samochody!
Schowałam zapasowe kluczyki.

Wracam wczoraj do domu, ojciec już spał, mówię do mamy "coś mam chyba z hamulcami, nie wiem czy to klocki czy wężyk od płynu", na co słyszę, że ona się i tak nie zna, więc próba dobitnego wytłumaczenia "to znaczy, że nie mam hamulców i mogę się zabić podczas drogi". Zrozumiała.

Fakt, przedwczoraj z rana od razu wiedziałam, że coś jest nie tak, bo hamulec za bardzo wpadał i dość słabo Mikruń hamował. Ojciec jak zajrzał pod maskę i zobaczył, że nie mam płynu hamulcowego to się za głowę złapał i zabronił mi jeździć. Na szczęście do pracy idę dopiero w środę, a jutro do szkoły pojadę autobusem co z jednej strony cieszy, bo wreszcie będę miała czas na poczytanie książki i tym razem nie będę miała wymówki, żeby nie iść na piwo po ciężkich wykładach.

A właśnie! Jeśli o alkoholu mowa - wczoraj miałam swoją pierwszą kontrolę. Grzecznie sobie zaparkowałam przed północą pod blokiem i kątem oka widzę samochód policji parkujący obok, myślę sobie "nic nie zrobiłam przecież, udam że ich nie widzę". Niestety nie stałam się niewidzialna i pan policjant podszedł do mnie z żółtym urządzeniem i pytaniem 'trzeźwa?' - ba! wiadomo, że tak. W końcu jak to mój chłopak mówi jestem bezpiecznym kierowcą roku. Zostałam pochwalona za dmuchanie (tak, serio. zostałam poinformowana, że większość facetów nie umie 'chuchają, dmuchają i kombinują').

No, także tego.

wtorek, 17 lutego 2015

Czego się tak wleczesz??

Ja rozumiem. Można się nie spieszyć. Można być świeżym kierowcą. Można być starszym dziadziem, który nie lubi adrenaliny wytwarzanej podczas przekroczenia dozwolonej prędkości o 2km/h. Można chcieć podziwiać widoki.

Ale serio? Na siedemdziesiątce jechać 40? Serio? Jeszcze żeby zjechał na prawo komuś, kto preferuje jednak ciut szybszą jazdę. Nie. Ni ch..olery. Żeby było fajniej potowarzyszysz mu w tej emocjonującej jeździe, bo przy próbie wyprzedzania maksymalnie zjedzie do lewej strony tak, że jesteś w stanie wyprzedzić go z prawej. A warunków do wyprzedzania brak. Więc się wleczesz z prędkością wskazująca możliwość do przejścia w cofanie.

Ach, w związku z tym, że zrobiło się ciepło na drogę wyjechali moi ulubieńcy. Czarny charakter dróg. Zło wcielone.

Rowerzyści.

Wczoraj delikwentka taka wyjechała z drogi podporządkowanej na główną, którą jechałam. Wyjechała. Nic więcej nie zrobiła. Nawet się nie rozejrzała. Akurat w tym miejscu nie ma pobocza, więc wjechała prosto na ulicę. A obok jeszcze wysepka, więc zero możliwości odbicia w którąś stronę. Szczęśliwie dla tej idiotki, kierowca przede mną zdążył wyhamować, ale soczyście ją strąbił i powiedział jej 'co myśli o jej zachowaniu'. Z miejsca go polubiłam.

wtorek, 11 listopada 2014

Między jesienią a zimą.

Zima znów zaskoczy kierowców, będziemy powoli sunąć po półmetrowych zaspach, będziemy dostawać mandaty za niezmienione opony, będziemy skrobać szyby i będziemy słali wiązanki. Chociaż to ostatnie jest akurat niezależne od pory roku.

Sama się zastanawiam czy w tym miesiącu lepiej zmienić opony czy wymienić klocki hamulcowe. Wypłata nie rozpieszcza i trzeba sobie (i mikruni) dawkować luksus.

Z zimą wiążą się oczywiście święta. Fajnie, prezenty, rodzina, zapas jedzenia na dwa miesiące, sylwester, oświetlone lampeczkami i ozdobami drogi.. a nie, wróć. To nie jest fajne. Bo cholera nie wiesz czy jakiś sklep chce cię wprowadzić w magiczny, świąteczny nastrój czy to policja w oddali czai się na część twojej pensji.
Dzisiaj skubańce się ukryli za samochodem dostawczym, ale nie ze mną takie numery. Mój wbudowany radar zawsze ich wyczuje.
A czasem zrobi to za mnie Yanosik.

Szkoda, że ich nie było kiedy radośnie wracając ze szkoły w niedzielę prawie rozjechałam idiotę ubranego w ciemne ubrania ochoczo kroczącego nieoświetloną jezdnią. Na co komu pobocze, maszerujmy ulicą. Niech zna moją łaskę, 30 cm od niego, soczyście dobierając słowa, odbiłam w lewo.

I kto mi powie, że baba to zły kierowca? Wczoraj usłyszałam od kolegi stwierdzenie, że mało zna dobrze jeżdżących kobiet. Może w ogóle zna mało kobiet? Sama na nie narzekam, ale w równym stopniu co na facetów. Zarówno jedno i drugie wyskakiwało mi nagle z drogi podporządkowanej, zajeżdżało drogę czy ciągnęło się tempem żółwia bez łap. Sama zostałam pewnie nie raz strąbiona, ale ale - niech pierwszy rzuci kluczyki ten któremu nigdy się nie oberwało klaksonem? Ja sama swojego rzadko używam, bo prędzej ktoś umrze za kierownicą ze śmiechu słysząc go, niż zastanowi się nad tym co zrobił.

A takie niebrzydkie niebo mnie dzisiaj
rozpieszczało w drodze do pracy
(delikatna mgła jarząca się w oddali już mniej)

czwartek, 9 października 2014

Jesień na drodze.

Przyszła jesień. Tak jakby. Zimniej jest. Liście spadają z drzew. I.. kamienie. Ja wszystko zrozumiem, liście, szyszki, kasztany. Ale żeby kamień spadł mi na szybę podczas jazdy? Jak nic, z drzewa. Nie wiem co ta natura rodzi na jesień. Bardzo dziwne.

Jedyne co (tak myślałam) lubię w jesieni od kiedy jestem kierowcą - mniej rowerzystów. Bo zimniej, bo deszcz. A gdzie tam. Chyba na drogi wyleźli masochiści lubiący jak ich wichura smaga po kręgosłupie. (Wczoraj oglądałam jakiś program na tvn turbo, coś w stylu 'Drogówki", policja jeździła do wypadków i zdarzeń na drodze. W programie pokazano około 6 wydarzeń. W 4 brali udział kierowcy, w jednym koziołek - wybiegł nagle z parku w jakimś większym mieście, a w jednym pan zjechał na sąsiedni pas przywalając w innego kierowcę i zarzekał się, że nic nie zrobił. Wracając do rowerzystów, okej w 2 przypadkach była wina kierowców samochodów, ale w jednym dziadzio na rowerku jechał chodnikiem i nagle zjechał na przejście dla pieszych i chciał przez nie przejechać, kierowca nie zdążył wyhamować. Dziadzio ze złamaną nogą wielce zdziwiony, że to on jest sprawcą wypadku. Wiedziałam, że starszym osobom się nie wierzy - cokolwiek prowadzą.)

A i kierowcy jacyś dziwni się zrobili. Jadę sobie spokojnie do domu, z pracy. Widzę - pani za mną, w samochodzie wyglądającym na szybki, ciągnie się za mną, więc ja i kulturalna micrunia zjeżdżamy na prawo żeby pani mogła sobie bez stresu wyprzedzić. Pani się trochę czai w końcu zaczyna wyprzedzać. Przy wysepce. Nie, nie po przeciwległej stronie jezdni. Po naszej stronie. Nie muszę chyba wspominać, że gdy na drodze wyrasta wysepka to nie ma tam pobocza. Wysepka na wzniesieniu, na wysepce znak, po prawej krawężnik, który powyrywał by mi opony. Ale nic to! Nie wiem, po prostu nie wiem jakim cudem pani zmieściła się tam razem ze mną. Cisnęły mi się na usta mocniejsze wersje kurzej stopy i niech cię jasna, ale pani łaskawie przeprosiła. No, niech będzie. Spokojny ze mnie człowiek. Micrunia też nie szukała afery.

Najlepsi są ci, którzy jadą mi na zderzaku. przeciwległy pas ruchu pusty. Ale nie, oni całują zadek micruni. No nic, może mają awersję do wyprzedzania. Okej, zjeżdżam na prawo, niech wyprzedza na naszym pasie. Nie, po co. Dalej jedzie tuż za mną. Po jakimś kilometrze takiej jazdy stwierdzam, że wracam na drogę. Kierowca dalej pół metra ode mnie. Na przeciwległym pasie pojawiają się samochody. I co wtedy robi całujący zderzak? Bingo - wyprzedza. Może lubi trochę adrenaliny: "zdążę czy nie".

A tak na zakończenie - micrunia ma zdolności samonaprawiające. Zaciął mi się pas (na szczęście na tyle, że na wdechu da się zapiąć). I tak jeździłam z tym pasem przez miesiąc (2 dni po naprawieniu go, znowu się zaciął). Potem padłam martwa na 3 dni z 38,7 na termometrze. Jak wstałam z żywych - trzeba było jechać do pracy. Wsiadam. Hmm, coś dziwnego - pas działa! Ojciec zarzeka się, że nie dotykał micruni. Ciekawe, ciekawe.